POD LUPĄ #1
Zapraszam was na nową serię na moim blogu, w której będę przeprowadzała wywiady z booktuberami i autorami książek. ZAPRASZAM!
Remigiusz Mróz autor książek o różnej tematyce, twórca przecudnej i kochanej przez czytelników "Kasacji", młody , ambitny, z ogromnym potencjałem. Mimo tak młodego wieku ma na swoim koncie kilka przesmacznych pozycji. Napisał m.in. "Kasację", "Parabellum", "Turkusowe szale", "Elspozycję" , a planuje jeszcze więcej. Już w październiku ma zamiar wydać "Zaginięcie", czyli II tom "Kasacji". Dzisiaj poznamy go bliżej. Jego plany, pasje, zainteresowania. Zapraszam serdecznie na wywiad z pewnie dobrze wam znanym Remigiuszem Mrozem.
Ze swojej strony dodam, że Kasację kupiłam i niebawem się za nią zabieram, a Ekspozycję planuję zakupić i mam nadzieję, że się zakocham.
- Zajrzyjmy do czasów pana dzieciństwa. Czy pana rodzice czytali panu książki na dobranoc?
- Pewnie. W moim domu książki zawsze były obecne, a rodzice kształtowali we mnie nawyk czytania od najmłodszych lat. Siłą rzeczy są odpowiedzialni za to, co teraz piszę.
- Jest pan autorem książek o różnej tematyce. Która książka jest panu bliższa?
- Te, które piszą się same. Te, w
których opowieść pędzi do przodu, a ja jestem tylko kronikarzem, który stara
się nadążyć. Jakiś czas temu powiedziałbym, że gatunek nie ma znaczenia, ale
niedawno wydawca uświadomił mi, że w każdej mojej książce pojawia się
przysłowiowy trup. I rzeczywiście – najczęściej zbrodnia jest punktem wyjścia,
więc chyba najlepiej czuję się w tematyce kryminalnej.
- Jak gatunek książek lubi pan czytać najbardziej ?
- Sięgam po różne gatunki – i pewnie z
tych moich szerokich preferencji czytelniczych wynikają szerokie preferencje
pisarskie. Szukam ciekawych, dobrze skonstruowanych historii, opowiedzianych w
odpowiedni sposób. A czy to thriller, sensacja, fantastyka, czy obyczaj, nie ma
dla mnie znaczenia.
- Która książka napisana przez pana jest pana zdaniem najlepsza i dlaczego?
-Arcytrudne
pytanie! Rzadko zdarza się, żebym z którejś był w pełni zadowolony, ale na
szczęście mam „kilka” niewydanych, nad którymi będę się pastwił podczas
redakcji, więc pewnie któraś z nich.
- Skąd czerpie pan inspiracje na nowe książki?
- Zewsząd. Kiedy już człowiek otworzy
się na łowienie zbłąkanych idei i dostrzeganie w nich czegoś więcej, niż tylko
samego pomysłu, jest nieustannie bombardowany inspiracjami. Wpadają do głowy
podczas biegu, czytania, gotowania, zmywania… nie ma zasady. Czasem zdarza się
tak, że jakieś konkretne zdarzenie stanowi inspirację, ale staram się tego
unikać. Skoro tworzę fikcję, to chciałbym, żeby punktem wyjścia również była
fikcja.
- Jaka była reakcja pana rodziny na wiadomość, że chce pan zostać pisarzem? Czy ma pan wsparcie z ich strony?
- Na szczęście od początku podobały im
się moje książki, choć i bez tego przypuszczam, że miałbym pełne wsparcie. Ale
poważnie mówiąc –wszystkie reakcje z perspektywy czasu wspominam bardzo miło, a
były one przeróżne. Od niedowierzania, przez niepewność, aż po entuzjazm. Na
zawsze w pamięci zapadają te chwile, kiedy ktoś bliski siedzi z plikiem
wydrukowanych kartek i czyta historię, którą się napisało. To nerwowe
wyczekiwanie na pierwszą opinię, autorska obawa i ciekawość, jak opowieść ożyje
w cudzej wyobraźni. Moją pierwszą recenzją była zarwana noc i SMS po lekturze,
więc zaczęło się dobrze.
- Jedną z ostatnich napisanych przez pana książek jest "Kasacja". Skąd pomysł na nią?
-Właśnie z tego harmidru idei, które
pojawią się ni stąd ni zowąd. Pewnego razu wpadła mi do głowy myśl, że beznadziejnie
byłoby, gdyby doświadczony prawnik musiał bronić klienta, który ani nie
przyznaje się do winy, ani nie twierdzi, że jest niewinny. W dodatku jest
oskarżony o naprawdę ohydną zbrodnię.
Usiadłem do laptopa, prawnika
zamieniłem na prawniczkę – i tak powstał prolog. Potem poszło już samo.
- Lubi pan czytać? Jeżeli tak to jaka jest pana ulubiona książka, a której pan nienawidzi?
- Pewnie. Nie wyobrażam sobie życia
bez czytania, tak samo jak nie wyobrażam go sobie bez pisania. Zresztą żeby
robić dobrze to drugie, trzeba wręcz nachalnie uskuteczniać to pierwsze.
I mam wybrać jedną książkę? Nie da
rady. Może Dallas ’63 Kinga, Millenium Larssona, Lot Ćmy Folletta, Więzień
urodzenia Archera, Pielgrzym Hayesa…
nie mam pojęcia. O tych złych staram się szybko zapominać, mimo że zazwyczaj doczytuję
je do końca. Najmniej miło wspominam nie te pozycje, gdzie coś kulało
fabularnie, a te, gdzie warsztatowo autor zafundował czytelnikowi męczarnię.
- Kto jest pana ulubionym autorem/autorką?
- Stephen King. Wprawdzie pod względem
fabularnym król grozy czasem potrafi popełnić dzieło wątpliwe, ale nigdy jeśli
chodzi o styl i sam kunszt snucia opowieści. Mogę przez pięćset stron czytać o
rzeczach zupełnie nieistotnych, jeśli napisał to King – bo coś sprawia, że chce
się przerzucać kolejne strony. Trochę inaczej jest w przypadku innego autora,
którego bardzo cenię – Jeffreya Archera. Styl Brytyjczyka jest nieco toporny,
ale fabularnie tak wciąga, że trudno się oderwać.
- Co daje panu bieganie?
- Właściwie wszystko, czego
potrzebuję, żeby dobrze funkcjonować. Dzięki bieganiu zachowuję świeżość
umysłu, dobrze się czuję fizycznie, mam przeciwwagę dla wybitnie siedzącej
pracy… no i mogę bezkarnie pochłaniać pizzę.
- Czy pana zdaniem pisanie i bieganie się łączą?
- Immanentnie! Bez biegania z
pewnością zwariowałbym, pisząc dziennie po osiem godzin. To dla mnie
odskocznia, dzięki której osiągam kilka celów: oczyszczam umysł, nabieram
dystansu i w końcu układam sobie wszystko w głowie.
- Jaki jest pana ulubiony cytat?
-Obecnie „justgothome from Illinois, lock the front door, oh boy!”. A jeśli
chodzi o kwestie większego kalibru, to jest kilka takich. Lubię większość
rzeczy, które powiedział Seneka. A szczególnym sentymentem darzę łacińskie
przysłowie „si vis pacem, para bellum”.
- Jeżeli miałby pan możliwość napisania książki w duecie z innym polskim autorem/autorką to kto by to był? A może jakaś współpraca z zagranicznym autorem?
- Obawiam się, że nie dałbym rady
pisać w duecie. Często zaskakuje mnie to, co robią moje postacie, więc
istniałoby spore prawdopodobieństwo, że pokrzyżowałyby komuś plany. Ale jeśli
zgłosiłby się do mnie Stephen King, nie wahałbym się ani przez okamgnienie.
Musiałby tylko nauczyć mnie, jak to się robi.
-Czy myślał pan o pisaniu książek w języku angielskim?
- Tak, właściwie od samego początku.
Czytam trochę brytyjskich czy amerykańskich pozycji w oryginale i przy pisaniu Parabellum nieraz przeszło mi przez
myśl, że mógłbym chociaż spróbować. Oczywiście nie podołałbym pod względem
warsztatowym, ale… cóż, dalej chodzi mi to po głowie.
- Jak pan kreuje postacie? Skąd pan bierze pomysły na nie?
- Kreują się samodzielnie i trudno
powiedzieć, skąd w istocie się biorą. Siedzą gdzieś w podświadomości? Są
gotowymi konstrukcjami w wyobraźni? Nie wiem. I to jest jedna z tych rzeczy,
które sprawiają, że pisanie to taka świetna robota.
- Co pana zdaniem trzeba zrobić, aby ludzie więcej czytali?
- Pisać
ciekawe książki. Niestety, nie ma innej rady – żadne kampanie, żadne stałe
ceny, żadne akcje, ani żadne superpromocje poszczególnych tytułów nic nie dadzą.
Odbiją się może na sprzedaży w danym czasie i przypadku, ale przecież nie o to
nam chodzi. Jeśli chcemy pokazać, że w Polsce powstają dobre książki, trzeba
wydawać dobre książki. Ot i cała tajemnica.
- Jest pan bardzo młody, a napisał pan wiele wspaniałych książek. Skąd taki pomysł na życie? Czy od zawsze marzył pan o sławie,czy była to raczej spontaniczna decyzja?
- Zawsze lubiłem tworzyć, jakkolwiek
formy tego tworzenia bywały różne. Ostatecznie jednak wszystko sprowadza się do
tego samego, czyli pracy nad czymś, co może zaciekawić odbiorcę. Nie ma
znaczenia, czy chodzi o pisanie prostej gry tekstowej w Turbo Pascalu, wierszy,
opowiadań, czy artykułów. Pierwsze próby pseudoliterackie podejmowałem w podstawówce, ale na dobre przepadłem podczas pisania "Parabellum" na studiach. Po skończeniu ostatniego tomu miałem już pewność, że to jest to, co będę robić w życiu.
- W jakim wieku zaczął pan czytać książki?
- A zaliczamy Plastusiowy pamiętnik? Jeśli tak, to pewnie pierwsza klasa
podstawówki. Do tego doszły pozycje o detektywie Blomkviście Astrid Lindgren, a
później Nowe przygody trzech detektywów
inspirowane twórczością Hitchcocka.
- Jakie ma pan zainteresowanie poza czytaniem?
- Czytanie… ale może dorzucę coś
jeszcze, żeby nie było, że tylko czytam i piszę. Lubię wypady wysokogórskie.
- Dlaczego pana zdaniem ludzie częściej sięgają po literaturę zagranicznych autorów, a rzadziej po książki w języku polskim?
- Nie lubię generalizować, ale skoro
rzeczywiście taka tendencja występuje, warto się nad tym zastanowić. Tym bardziej,
że nie jest to trend zbyt powszechny – w Stanach czytają właściwie samych
Amerykanów, w Wielkiej Brytanii Brytyjczyków, a w Skandynawii Skandynawów. W
Polsce czyta się głównie wyżej wymienionych, bo książki te są często lepiej
napisane, lepiej zareklamowane, lepiej skonstruowane, bardziej uniwersalne i…
po prostu ciekawsze. U nas duży nacisk kładzie się na formę i fabularną otoczkę,
nawet w literaturze popularnej. Za granicą ma to najczęściej marginalne
znaczenie, bo liczy się kwintesencja opowieści – fabuła. Z jednej strony to dobra
rzecz, bo doceniamy też płaszczyznę warsztatową, a autor się cieszy, że ktoś
zwrócił uwagę na jego literackie fajerwerki… z drugiej strony jednak zniechęcamy
tych, którzy chcieliby poczytać coś w guście Millennium, Zaginionej
dziewczyny czy mnóstwa innych książek, które znajdują się na szczytach list
bestsellerów.
- Jakie jest pana największe marzenie?
- Mam jedno, stałe i niezmienne –
zobaczyć półkę w księgarni, którą w całości zajmują moje książki. I czytelników
stojących przed nią, zastanawiających się, za co by tu teraz się wziąć…
- Jakie rady dałby pan początkującym pisarzom?
- Na czytanie innych i redagowanie
siebie. To dwie uniwersalne rzeczy, poza tym wszystko jest względne. Najlepiej
słuchać podszeptów własnej intuicji i nie słuchać porad innych pisarzy.
- Jakie ma pan plany na przyszłość? Pisze pan jakąś książkę teraz?
- Dostaje pan ofertę na zekranizowanie jednej ze swoich książek. Którą książkę by pan wybrał i dlaczego?
- Wybór zależałby chyba od tego, kto
się zgłosił. Jeśli Hollywood, to zaproponowałbym Chór zapomnianych głosów, bo przy dobrym budżecie moglibyśmy zrobić
z tego widowisko SF z odpowiednim rozmachem. Ale pozostając na rodzimym
podwórku – polska kinematografia najlepiej poradziłaby sobie z Kasacją, mamy w końcu trochę produkcji o
prawnikach. Parabellum też by się
nadawało, szczególnie, że wciąż rozwijamy się w sferze filmów historycznych – i
wszystko wskazuje na to, że nie mamy zamiaru wyhamować.
Panu Remigiuszowi serdecznie dziękuję za poświęcony czas i chęć współpracy.
Strona internetowa pana R. Mroza:
NIEBAWEM RECENZJA KASACJI!
Jak to jest możliwe, że ja jeszcze nie przeczytałam żadnej książki Mroza? No jak?! Czytam jego felietony, wywiady, jestem całkowicie pewna, że te książki będą genialne, ale ja durna jeszcze żadnej nie przeczytałam...
OdpowiedzUsuńNo i gratuluję serdecznie takiego wywiadu!
Dziękuję Ci kochana. Uwierz mi, że ja też jestem durna, bo żadnej książki tego autora nie przeczytałam, ale zawsze możemy to nadrobić prawda? ;) Zapraszam na kolejne wywiady, bo mam kilka już gotowych, które czekają na publikację. Kolejny już w październiku. No i jeżeli ci się tu podoba to możesz zostać ;)
Usuń